W wielu publikacjach, głównie internetowych, czasy wojny w historii ZM Ursus są opisywane za pomocą kilku zdań, które zamykają się w stwierdzeniu, że fabryka działała dla Wehrmachtu, a pod koniec konfliktu maszyny zostały przez wycofujących się Niemców wywiezione na Dolny Śląsk.

 Traktowanie po macoszemu tego okresu to duży błąd. Na szczęście są publikacje, które poważnie opisują ten okres. Do takich książek należą m. in. „Dzieje Ursusa w zarysie” Jerzego Domżalskiego czy praca zbiorowa pt. „Ursus” wydana przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą w 1978 r.

Pomoc na froncie i planowy brak zbombardowania

Na początku konfliktu ZM Ursus były ważnym obiektem dla polskiej armii, w końcu to tutaj powstały czołgi, ciągniki artyleryjskie i inne pojazdy broniące w tych dniach ojczyzny. Koncern PZInż., w skład którego wchodził Ursus, zorganizował nawet specjalne pociągi naprawcze, które wyposażono w odpowiedni sprzęt, części zamienne, fachowców, który jechał na tyłach frontu i pomagał żołnierzom. Niestety wróg to widział i pociąg był celem licznych bombardowań i z czasem w coraz mniejszym zakresie mógł realizować swoje cele. Resztki załogi i sam pociąg dostały się do sowieckiej niewoli pod Trembowlą w dniu 17 września.

Kolumna marszowa lekkich czołgów 7 TP powstałych w Czechowicach podczas manewrów w 1939 r., fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Kolumna marszowa lekkich czołgów 7 TP powstałych w Czechowicach podczas manewrów w 1939 r., fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
We wrześniu 1939 r. czechowickie i wolskie zabudowania fabryczne nie zostały naruszone niemieckimi bombami. Nie było to niedopatrzenie hitlerowców, a doskonale zaplanowane działania, bowiem w późniejszym czasie wszystkie fabryki wchodzące niegdyś w skład ZM Ursus zaczęły działalność na potrzeby wojsk niemieckich.

W efekcie obie fabryki dawnego Ursusa (na Woli i w Czechowicach), warsztaty w fortach Bema oraz fabryka obrabiarek Stowarzyszenia Mechaników Polskich z Ameryki w Pruszkowie zostały połączone w jeden organizm, otrzymały niemieckie kierownictwo, a produkcję dostosowywano do potrzeb Wehrmachtu. W Czechowicach skorzystano nawet z części zgromadzonych w magazynach i dokończono z nich produkcję silników samolotowych oraz samochodów ciężarowych Saurer. Powstało nawet kilka lub kilkadziesiąt czołgów 7TP, które w 1940 r. walczyły po stronie hitlerowców w Norwegii.

Wkrótce (najprawdopodobniej w 1940 r.) wszystkie wyżej wymienione zakłady weszły w skład nowej spółki Warschauer Vereinigte Maschinenfabriken GmbH, w skrócie nazywaną Waverma. Zakłady podpisały umowę z firmą Fahrzeug- und Motorenwerke GmbH z ówczesnego Breslau (Wrocław) znaną pod marką Famo.

Co produkowały zakłady Famo i do kogo należały?

Firma Fahrzeug- und Motoren-Werke GmbH (Famo) powstały w 1935 r., po tym gdy firma Junkers przejęła jeden z oddziałów firmy Linke-Hofmann-Busch (LHB). LHB było znane z produkcji wagonów i lokomotyw. Były to wielkie zakłady zatrudniające ok. 50 tys. osób. Jedną z innych działalności koncernu były ciągniki rolnicze, głównie gąsienicowe. Firma LHB w latach 30. była liderem rynku niemieckiego w tej kategorii sprzętu. Jednak mimo to w latach 30. LHB pozbyło się filii produkującej maszyny rolnicze na rzecz koncernu Junkers, który powołał spółkę Famo. LHB nadal działało we Wrocławiu, tuż obok Famo, ale koncentrowało się na produkcji kolejowej.

Na pierwszym planie ciągnik Famo Boxer z lat 30. będący eksponatem Muzeum Narodowe Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w Szreniawie, fot. K.Pawłowski
Na pierwszym planie ciągnik Famo Boxer z lat 30. będący eksponatem Muzeum Narodowe Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w Szreniawie, fot. K.Pawłowski
Warto wspomnieć, że po wojnie LHB na krótko wróciło do produkcji ciągników. Mimo że wszystkie fabryki koncernu przepadły na terenach NRD i Polski, to koncern odbudował się w miejscowości Salzgitter. Tam produkowano ciągniki LHS 25 z silnikiem Henschel i LHS 35 z silnikiem MWM. Wytwarzanie pojazdów rolniczych zakończono dość szybko, bo już w 1951 r., i skupiono się na przemyśle kolejowym. W międzyczasie powstawał jeszcze ciągnik gąsienicowy LHS 35 Robot zaprojektowany przez inż. Ernsta Kniepkampa, znanego ze stworzenia dla hitlerowców pojazdu marki NSU Kettenkrad, ale było to zaledwie 400 szt. przez 8 lub 9 lat produkcji. W tej chwili zakłady w Salzgitter nazywają się Alstom Transport Deutschland i należą do francuskiej spółki Alstom.

Wracamy do Famo, które od 1935 r. kontynuowało produkcję ciągników we Wrocławiu. Oprócz tradycyjnych wersji na gąsienicach nowy właściciel dodał do swojego portfolio traktory na kołach. O tych ciągnikach warto napisać osobny ciekawy artykuł, bowiem ta historia jest bardzo interesująca i na końcu rozbija się na kilka wątków.

Powojenny traktor IFA RS01 Pionier produkowany w Zwickau to przedwojenny ciągnik Famo XL, fot. FB August Horch Museum
Powojenny traktor IFA RS01 Pionier produkowany w Zwickau to przedwojenny ciągnik Famo XL, fot. FB August Horch Museum
W czasie wojny fabryka Famo oprócz ciągników rolniczych zaczęła produkcję na rzecz wojsk niemieckich, w czym miały pomóc filie w Warszawie. Famo stało się szczególnie znane dzięki opracowaniu i produkcji 18-tonowego ciągnika półgąsienicowego dla Wehrmachtu o nazwie Sd.Kfz. 9. Oczywiście nie jest tajemnicą, że w czasie wojny w zakładach Famo pracowali przymusowi robotnicy m. in. z obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen. Pod koniec lata 1944 r. na terenie fabryki powstał obóz AL Breslau I, w którym przebywało ok. 2 tys. mężczyzn (m. in. Polacy, Rosjanie, Włosi, Ukraińcy, Francuzi oraz obywatele dawnej Jugosławii). Więźniowie pracowali przy produkcji części do silników samolotowych oraz traktorów, a także przy remontach silników. Po ewakuacji firmy na początku 1945 r. więźniowie, którzy przeżyli nieludzką pracę wrócili do Gross Rosen. Podobny obóz (AL. Breslau II) w tym samym czasie założono przy zakładach LHB. Tłumaczenie w niemieckiej literaturze, że zakłady Famo w czasie wojny produkowały więcej sprzętu dla potrzeb ludności cywilnej niż wojskowej nie wiele zmienia dla oceny tej firmy. Zarówno fabryki w Warszawie, jak i we Wrocławiu, z przyjemnością korzystały z przymusowych robotników i to jest smutna prawda.

Pod koniec grudnia 1944 r. dowództwo hitlerowskich Niemiec nakazało przeniesienie produkcji z Wrocławia do położonego kilkaset kilometrów na zachód Schönebeck. Już w styczniu 1945 r. 150 pociągów towarowych przewiozło maszyny, rysunki i wykwalifikowanych niemieckich robotników.
Aby zakończyć dygresję o Famo i LHB wspomnimy jeszcze co działo się z tymi zakładami po wojnie. Dawne zakłady Famo zostały mocno zniszczone w czasie obrony Wrocławia, zresztą podobnie było z LHB. Jednak w PRL na gruzach tego co zostało udało się uruchomić nowe przedsiębiorstwa. W dawnych Famo działały Dolnośląskie Zakłady Wytwórcze Maszyn Elektrycznych imienia Feliksa Dzierżyńskiego zwane powszechnie Dolmel, które produkowały maszyny i urządzenia dla takich zakładów jak Huta Katowice, KGHM Lubin-Polkowice, elektrownia Górna Odra, kopalnia Piast, kopalnia odkrywkowa Bełchatów. W latach 90. Dolmel został przejęty przez szwedzką firmę ABB, a pod koniec XX w. stał się własnością koncernu Alstom.

Nośnik narzędzi RS09 produkowany w dawnych zakładach Famo w Schönebeck, fot. K.Pawłowski
Nośnik narzędzi RS09 produkowany w dawnych zakładach Famo w Schönebeck, fot. K.Pawłowski
Sąsiedni LHB po wojnie stał się Pafawagiem, by w latach 90. Znów wpaść w niemieckie ręce, tym razem pokojowo nastawione, pochodzące z firmy Adtranz. W tej chwili zakłady także należą do francuskiego Alstomu. Zakład Famo w Schönebeck zamienił się w VEB IFA Traktorenwerk Schönebeck (Elbe), które wytwarzały m. in. znany w Polsce nośnik narzędzi RS09, a także tuż po wojnie traktor KS07 Rübezahl znany przed wojną pod markami Famo i LHB. Zakłady działały w ramach kombinatu VEB IFA-Kombinat Fortschritt Landmaschinen. W latach 90. w Schönebeck nadal produkowano ciągniki i to nie byle jakie. W 1993 r. przejęto produkcję likwidowanej w tym samym czasie firmy Anton Schlueter z Monachium. W efekcie tych zmian zakład produkował ciągniki systemowe bazujące na technologii Schluetera, m. in. pod nazwą LTS Trac. W 1999 r. fabrykę przejęła firma Doppstadt, która działała na tym terenie do 2006 r.

Waverma pracuje

Wracamy do Warszawy i projektów zlecanych w tutejszych fabrykach przez kierownictwo Famo. Polskie zakłady skupiały się bardziej na zadaniach militarnych, potrzebnych do działań wojennych niż na produkcji na potrzeby cywilne Famo. Dlatego większość zleceń pochodziło wprawdzie z Famo, ale z pewnością było kierowane od właściciela tej marki, czyli Junkersa.

Fabryka w Czechowicach produkowała części zamienne do lekkich czołgów niemieckich typu LaS 100 i 107. W dawnym ZM Ursus remontowano także czołgi, a nawet odbywał się ich montaż. Według Jerzego Domżalskiego, autora książek o Ursusie, do wiosny 1944 r. zmontowano aż 1403 podwozia, którym ostateczny kształt nadawano na fortach Bema w Warszawie. Produkowano tutaj także samobieżne działa polowe Wespe (czyli Osa) oraz pompy do niemieckich bombowców nurkujących Junkers Ju 87.

Na Woli skupiono się na produkcji części do silników i innych ważnych elementów wyposażenia niemieckiej armii. Przy ulicy Skierniewickiej pracowali głównie żydowscy tokarze, prawdopodobnie absolwenci i studenci warszawskich uczelni technicznych. Przymusowi robotnicy byli transportowani na teren fabryki z pobliskiego getta. Podobno podczas jego likwidacji dyrekcja Wavermy próbowała uchronić fachowców przed śmiercią. Niestety bezskutecznie i najprawdopodobniej wszyscy zginęli w obozie zagłady w Treblince. W lutym 1943 r. ich miejsce zajęli uczniowie I Miejskiego Gimnazjum Mechanicznego im. Michała Konarskiego.

Warszawscy władcy pierścieni

Szczególnie bliska autorowi tego tekstu jest zapomniana dziś akcja sabotażu przeprowadzona przez uczniów wspomnianego wcześniej I Miejskiego Gimnazjum Mechanicznego im. Michała Konarskiego. Dlaczego? Szkoła istnieje do dziś, a autor ukończył ją lata temu.

W 1943 r. w dawnej fabryce Ursusa zaczęli pracę uczniowie „Konara”. W książce wydanej przez szkołę w 2016 r. pt. „Warszawscy władcy pierścieni. Historia sabotażu 1943 r.” możemy przeczytać wspomnienia inż. Jerzego Zacharzewskiego, który jako jeden z ocalałych robotników przymusowych wspominał, że w 1943 r. został wbrew swojej woli wcielony do pracy na dwie zmiany w dawnych zakładach Ursusa przy Skierniewickiej. Pracowali tam praktycznie sami „Konarczycy”, którzy spędzali czas przy obrabiarkach i tokarkach, na których w tym czasie produkowano części do niemieckich okrętów podwodnych i min morskich.

Pod koniec sierpnia 1943 r. fabryka otrzymała bardzo pilne zamówienie na wykonanie 3490 szt. dużych pierścieni z wysokostopowej stali chromowo-niklowej, prawdopodobnie do 793 okrętów podwodnych. Polscy fachowcy z „Konara” praktycznie od razu zauważyli, że na rysunku technicznym dostarczonym im do wykonania zadania, francuski konstruktor z Societe Alsacienne de Contructions Mecaniques umiejętnie wprowadził błąd wymiarowy, przez co wewnętrzny kształt pierścieni był nieco inny niż na rysunku. A co najważniejsze błąd ten był trudny do wykrycia na gotowych obtoczonych pierścieniach, a powodował ich zupełną nieprzydatność w końcowym montażu.

Polacy oczywiście postanowili nie zgłaszać błędów tylko zaczęli jak najszybszą produkcję wadliwych elementów. Niemcy nawet się cieszyli z niewiarygodnej wręcz wydajności polskich przymusowych robotników. Pracę udało się wykonać w 4 tygodnie, zamiast w 5, a co najważniejsze Niemcy błąd techniczny zauważyli dopiero przy odbiorze technicznym zamówienia.

Tablice pamiątkowe wspominające bohaterskich uczniów Konara, wmurowane na blokach stojących w miejscu dawnej fabryki, fot. K.Pawłowski
Tablice pamiątkowe wspominające bohaterskich uczniów Konara, wmurowane na blokach stojących w miejscu dawnej fabryki, fot. K.Pawłowski
Według inż. Zacharzewskiego był to wspaniały sabotaż. Niemcy powtarzali, że są to ważne elementy do skomplikowanych łodzi podwodnych i muszą być dokładnie takie jak na rysunkach. Życzenie okupanta „Konarczycy” spełnili, wiedząc, że produkują złom. Oczywiście gestapo przeprowadziło śledztwo w tej sprawie, ale jak się okazało tokarze z Polski byli bez skazy – przecież robili to co do nich należało. W efekcie rozstrzelany został kontroler rysunków wydawanych na warsztat – volksdeutsch.

Inż. Zacharzewski związał się potem z innym zakładem Wavermy, czyli fabryką obrabiarek w Pruszkowie, która działała po wojnie jako Zakłady Przemysłowe „1 Maja” oraz Fabryka Obrabiarek „Mechanicy”. Absolwent „Konara” napisał m. in. książkę pt. „Kronika warszawskiej inżynierii budowy obrabiarek do metali 1875-1996: na czterechsetlecie stołeczności miasta Warszawy”. Niestety zasłużona dla polskiego przemysłu fabryka, tak samo jak Ursus, nie przetrwała czasów współczesnych. Działała do 2001 r., a w tej chwili na jej miejscu jest osiedle oraz centrum handlowe, a o dawnych zakładach przypominają napisy na ścianach, obrabiarka wystawiona w galerii handlowej i pomnik pośrodku osiedla.

Z okupantem walczyli wszyscy pracownicy PZInż.

Warszawscy władcy pierścieni to niejedyna historia walki z okupantem w dawnym ZM Ursus. W Czechowicach także działano na szkodę hitlerowców. Niemcy zatrudniali w Czechowicach około 2,5 tys. pracowników, a do 1944 r. liczba ta uległa podwojeniu. Doskonale wiemy, że taką liczbę naszych rodaków trudno okiełznać, nawet przy pomocy terroru i karabinów, dlatego Niemcy ciągle napotykali na opór – od niestarannej pracy, poprzez działania na rzecz Armii Krajowej, Gwardii Ludowej, Polskiej Armii Ludowej do szpiegostwa na rzecz aliantów.

W Czechowicach także wykonywano sabotaże i pewne prace dla Polskiego Państwa Podziemnego. Inż. Stanisław Kunstetter we wspomnieniach z 1970 r. opisał różne przedsięwzięcia polskiej armii, takie jak np. wykonane w narzędziowni pod kierownictwem inż. Jana Tarczyńskiego urządzenie do produkcji granatów czy opracowanie zapalnika czasowego do wysadzania torów kolejowych. W pracach tych brali także pracownicy fabryki przy ul. Skierniewickiej, m. in. inż. Jan Tittenbrun.

Logo PZInż. przy pomniku zamordowanych przez Niemców pracowników ZM Ursus. fot. K. Pawłowski
Logo PZInż. przy pomniku zamordowanych przez Niemców pracowników ZM Ursus. fot. K. Pawłowski
W 1942 r. grupa inżynierów szkoliła się we wrocławskim Famo, gdzie zdobywali także sporo wiedzy dla polskiego wywiadu. Niestety Niemcy się zorientowali, co skończyło się wyrokiem śmierci dla inż. Edwarda Rucińskiego i inż. Zdzisława Maszewskiego oraz obozem w Dachau dla inż. Jana Tarczyńskiego i więzieniem dla inż. Jana Tittenbruna, inż. Bolesława Koehlera, inż. Stanisława Kunstettera.

Więcej o akcjach sabotażowych można przeczytać w publikacjach Jerzego Domżalskiego (m. in. we wspomnianej książce „Dzieje Ursusa w zarysie”).

Koniec wojny i pusta fabryka

W lipcu 1944 r. fabryka opustoszała. Niemcy wywieźli z niej nie tylko maszyny, ale również meble z biur. Na Dolny Śląsk ewakuowano także część załogi.
Jeszcze w październiku puste hale ożyły na kilkanaście dni. Niestety nie z powodu produkcji. Hitlerowcy ulokowali w fabryce, po upadku powstania, filię obozu przejściowego z Pruszkowa.

Tablica upamiętniająca obóz przejściowy w ZM Ursus, fot. K.Pawłowski
Tablica upamiętniająca obóz przejściowy w ZM Ursus, fot. K.Pawłowski
Filia funkcjonowała w dnach 3-21 października i przeszło przez nią około 50 tys. mieszkańców Warszawy czekających na dalszą wywózkę do obozów koncentracyjnych czy na roboty do Rzeszy.

Późną jesienią 1944 r. na terenie fabryki pozostał tylko oddział niemieckich saperów przygotowujący puste hale do wysadzenia w powietrze, co na szczęście nie udało się skutecznie dokończyć. Rozminowaniem Ursusa na początku styczna (lub pod koniec 1944 r. - zależy od źródła) zajął się pluton Kazimierza Jackowskiego „Torpedy”.

ZM Ursus świadkiem okropnej zbrodni

Historyczne z punktu widzenia dziejów ZM Ursus zakłady na Woli przy ulicy Skierniewickiej były świadkami naprawdę tragicznych historii i były świadkiem kaźni Warszawiaków podczas tzw. rzezi Woli, którą rozpoczęto od 8 sierpnia 1944 r.

Tablica upamiętniająca żołnierzy rozminowujących fabrykę w Czechowicach, fot. K.Pawłowski
Tablica upamiętniająca żołnierzy rozminowujących fabrykę w Czechowicach, fot. K.Pawłowski
Z zeznań jedynej ocalałej z mordu osoby, Wandy Lurie, wynika, że na podwórzu zakładów leżały zwały zwłok do wysokości 1 m, a egzekucje odbywały się masowo i na wielką skalę.

- Ogółem było nas pod fabryką ponad 500 osób. Z rozmów współtowarzyszy zorientowałam się, że w fabryce zgromadzono mieszkańców domów z ulic Działdowskiej, Płockiej, Sokołowskiej, Staszica, Wolskiej i z ul. Wawelberga. Staliśmy przed bramą fabryki „Ursus” położonej przy ul. Wolskiej 55. Fabryka ta stanowi warszawski oddział państwowej fabryki położonej w miejscowości Ursus pod Warszawą. Przed bramą czekaliśmy około godziny. Z podwórza słychać było strzały, błagania i jęki. Do wnętrza fabryki Niemcy wpuszczali, a raczej wpychali przez bramę od ul. Wolskiej, po sto osób. Chłopiec około lat 12, ujrzawszy przez uchyloną bramę zabitych swoich rodziców i brata, dostał wprost szału, zaczął krzyczeć, wzywając matkę i ojca. Niemcy i Ukraińcy bili go i odpychali, gdy usiłował wedrzeć się do środka. Nie mieliśmy wątpliwości, że na terenie fabryki zabijają. Nie wiedzieliśmy, czy wszystkich. Ja trzymałam się z tyłu, stale się wycofując, w nadziei, że kobiety w ciąży przecież nie zabiją – mówiła podczas składania zeznań Wanda Lurie.

Zeznania ocalałej Polski znajdują się w aktach OKZBN w Warszawie (obecnie zasoby IPN) oraz aktach procesu norymberskiego i w aktach niemieckich procesów Heinza Reinefartha. Można je także znaleźć na stronie zapisyterroru.pl. Ze względu na nieludzką brutalność i ludobójstwo na skalę masową niegodne człowieka (w tym mordowanie całych rodzin razem z dziećmi i seniorami) nie będziemy w tym miejscu cytować całości, a tych, którzy chcieliby jednak poznać historię Wandy Lurie odsyłamy na podane wyżej źródła.

W dawnym Ursusie śmierć poniosło wówczas ok. 7 tys. osób, które przywożono do fabryki z okolicznych kamienic i domów. Podczas całej operacji hitlerowcy zamordowali ok. 50 tys. mieszkańców Woli.

Od początku września do 7 października na terenie Warszawy trwały wyburzenia i detonacje materiałów wybuchowych ważnych budynków w mieście. Procederem zajmowała się podlegająca Heinrichowi Himmlerowi formacja Technische Nothilfe, która specjalizowała się w działaniach saperskich. W tym czasie podłożyli ładunki i je zdetonowali m. in. na Zamku Królewskim, w Halach Mirowskich i także w fabryce PZinż. (dawnych ZM Ursus) przy ul. Skierniewickiej 27/29. W internecie są dostępne zdjęcia płonących hal i zadowolonych Niemców patrzących na niszczejące zabudowania.

W efekcie z fabryki nic nie zostało i po wojnie właściwie nie było czego odbudowywać. Poza tym wielu mieszkańców stolicy wiedziało co działo się w tych zabudowaniach i raczej niewiele osób chciałoby powrócić w tym miejscu do pracy. Po wojnie teren ten był przez wiele lat niezabudowany. W tej chwili na skrzyżowaniu Wolskiej i Skierniewickiej stoją bloki z lat 80. lub 90. Jest też przystanek drugiej linii metra pod nazwą „Płocka”. O ofiarach rzezi przypominają tablice i pomnik projektu Karola Tchorka.

Ulica Wolska w latach 60. przy skrzyżowaniu z ul. Płocką. W tle, za podstawą przydrożnego krzyża, widać pomnik Tchorka upamiętniający ofiary mordu w ZM Ursus. W tym miejscu stała fabryka - po wojnie był tam pusty plac, parking, fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Ulica Wolska w latach 60. przy skrzyżowaniu z ul. Płocką. W tle, za podstawą przydrożnego krzyża, widać pomnik Tchorka upamiętniający ofiary mordu w ZM Ursus. W tym miejscu stała fabryka - po wojnie był tam pusty plac, parking, fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
W kolejnym odcinku zajmiemy się pierwszymi latami po wojnie. Sprawdzimy kto i jak odbudował siłę fabryki w Czechowicach i co produkowano na samym początku.