W wielu publikacjach, głównie internetowych, czasy wojny w historii ZM Ursus są opisywane za pomocą kilku zdań, które zamykają się w stwierdzeniu, że fabryka działała dla Wehrmachtu, a pod koniec konfliktu maszyny zostały przez wycofujących się Niemców wywiezione na Dolny Śląsk.

Czytaj więcej
Sto lat polskich ciągników rolniczychTraktowanie po macoszemu tego okresu to duży błąd. Na szczęście są publikacje, które poważnie opisują ten okres. Do takich książek należą m. in. „Dzieje Ursusa w zarysie” Jerzego Domżalskiego czy praca zbiorowa pt. „Ursus” wydana przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą w 1978 r.
Pomoc na froncie i planowy brak zbombardowania
Na początku konfliktu ZM Ursus były ważnym obiektem dla polskiej armii, w końcu to tutaj powstały czołgi, ciągniki artyleryjskie i inne pojazdy broniące w tych dniach ojczyzny. Koncern PZInż., w skład którego wchodził Ursus, zorganizował nawet specjalne pociągi naprawcze, które wyposażono w odpowiedni sprzęt, części zamienne, fachowców, który jechał na tyłach frontu i pomagał żołnierzom. Niestety wróg to widział i pociąg był celem licznych bombardowań i z czasem w coraz mniejszym zakresie mógł realizować swoje cele. Resztki załogi i sam pociąg dostały się do sowieckiej niewoli pod Trembowlą w dniu 17 września.

W efekcie obie fabryki dawnego Ursusa (na Woli i w Czechowicach), warsztaty w fortach Bema oraz fabryka obrabiarek Stowarzyszenia Mechaników Polskich z Ameryki w Pruszkowie zostały połączone w jeden organizm, otrzymały niemieckie kierownictwo, a produkcję dostosowywano do potrzeb Wehrmachtu. W Czechowicach skorzystano nawet z części zgromadzonych w magazynach i dokończono z nich produkcję silników samolotowych oraz samochodów ciężarowych Saurer. Powstało nawet kilka lub kilkadziesiąt czołgów 7TP, które w 1940 r. walczyły po stronie hitlerowców w Norwegii.
Wkrótce (najprawdopodobniej w 1940 r.) wszystkie wyżej wymienione zakłady weszły w skład nowej spółki Warschauer Vereinigte Maschinenfabriken GmbH, w skrócie nazywaną Waverma. Zakłady podpisały umowę z firmą Fahrzeug- und Motorenwerke GmbH z ówczesnego Breslau (Wrocław) znaną pod marką Famo.
Co produkowały zakłady Famo i do kogo należały?
Firma Fahrzeug- und Motoren-Werke GmbH (Famo) powstały w 1935 r., po tym gdy firma Junkers przejęła jeden z oddziałów firmy Linke-Hofmann-Busch (LHB). LHB było znane z produkcji wagonów i lokomotyw. Były to wielkie zakłady zatrudniające ok. 50 tys. osób. Jedną z innych działalności koncernu były ciągniki rolnicze, głównie gąsienicowe. Firma LHB w latach 30. była liderem rynku niemieckiego w tej kategorii sprzętu. Jednak mimo to w latach 30. LHB pozbyło się filii produkującej maszyny rolnicze na rzecz koncernu Junkers, który powołał spółkę Famo. LHB nadal działało we Wrocławiu, tuż obok Famo, ale koncentrowało się na produkcji kolejowej.

Wracamy do Famo, które od 1935 r. kontynuowało produkcję ciągników we Wrocławiu. Oprócz tradycyjnych wersji na gąsienicach nowy właściciel dodał do swojego portfolio traktory na kołach. O tych ciągnikach warto napisać osobny ciekawy artykuł, bowiem ta historia jest bardzo interesująca i na końcu rozbija się na kilka wątków.

Pod koniec grudnia 1944 r. dowództwo hitlerowskich Niemiec nakazało przeniesienie produkcji z Wrocławia do położonego kilkaset kilometrów na zachód Schönebeck. Już w styczniu 1945 r. 150 pociągów towarowych przewiozło maszyny, rysunki i wykwalifikowanych niemieckich robotników.
Aby zakończyć dygresję o Famo i LHB wspomnimy jeszcze co działo się z tymi zakładami po wojnie. Dawne zakłady Famo zostały mocno zniszczone w czasie obrony Wrocławia, zresztą podobnie było z LHB. Jednak w PRL na gruzach tego co zostało udało się uruchomić nowe przedsiębiorstwa. W dawnych Famo działały Dolnośląskie Zakłady Wytwórcze Maszyn Elektrycznych imienia Feliksa Dzierżyńskiego zwane powszechnie Dolmel, które produkowały maszyny i urządzenia dla takich zakładów jak Huta Katowice, KGHM Lubin-Polkowice, elektrownia Górna Odra, kopalnia Piast, kopalnia odkrywkowa Bełchatów. W latach 90. Dolmel został przejęty przez szwedzką firmę ABB, a pod koniec XX w. stał się własnością koncernu Alstom.

Waverma pracuje
Wracamy do Warszawy i projektów zlecanych w tutejszych fabrykach przez kierownictwo Famo. Polskie zakłady skupiały się bardziej na zadaniach militarnych, potrzebnych do działań wojennych niż na produkcji na potrzeby cywilne Famo. Dlatego większość zleceń pochodziło wprawdzie z Famo, ale z pewnością było kierowane od właściciela tej marki, czyli Junkersa.
Fabryka w Czechowicach produkowała części zamienne do lekkich czołgów niemieckich typu LaS 100 i 107. W dawnym ZM Ursus remontowano także czołgi, a nawet odbywał się ich montaż. Według Jerzego Domżalskiego, autora książek o Ursusie, do wiosny 1944 r. zmontowano aż 1403 podwozia, którym ostateczny kształt nadawano na fortach Bema w Warszawie. Produkowano tutaj także samobieżne działa polowe Wespe (czyli Osa) oraz pompy do niemieckich bombowców nurkujących Junkers Ju 87.

Czytaj więcej
Niesamowite pamiątki po UrsusieNa Woli skupiono się na produkcji części do silników i innych ważnych elementów wyposażenia niemieckiej armii. Przy ulicy Skierniewickiej pracowali głównie żydowscy tokarze, prawdopodobnie absolwenci i studenci warszawskich uczelni technicznych. Przymusowi robotnicy byli transportowani na teren fabryki z pobliskiego getta. Podobno podczas jego likwidacji dyrekcja Wavermy próbowała uchronić fachowców przed śmiercią. Niestety bezskutecznie i najprawdopodobniej wszyscy zginęli w obozie zagłady w Treblince. W lutym 1943 r. ich miejsce zajęli uczniowie I Miejskiego Gimnazjum Mechanicznego im. Michała Konarskiego.
Warszawscy władcy pierścieni
Szczególnie bliska autorowi tego tekstu jest zapomniana dziś akcja sabotażu przeprowadzona przez uczniów wspomnianego wcześniej I Miejskiego Gimnazjum Mechanicznego im. Michała Konarskiego. Dlaczego? Szkoła istnieje do dziś, a autor ukończył ją lata temu.
W 1943 r. w dawnej fabryce Ursusa zaczęli pracę uczniowie „Konara”. W książce wydanej przez szkołę w 2016 r. pt. „Warszawscy władcy pierścieni. Historia sabotażu 1943 r.” możemy przeczytać wspomnienia inż. Jerzego Zacharzewskiego, który jako jeden z ocalałych robotników przymusowych wspominał, że w 1943 r. został wbrew swojej woli wcielony do pracy na dwie zmiany w dawnych zakładach Ursusa przy Skierniewickiej. Pracowali tam praktycznie sami „Konarczycy”, którzy spędzali czas przy obrabiarkach i tokarkach, na których w tym czasie produkowano części do niemieckich okrętów podwodnych i min morskich.
Pod koniec sierpnia 1943 r. fabryka otrzymała bardzo pilne zamówienie na wykonanie 3490 szt. dużych pierścieni z wysokostopowej stali chromowo-niklowej, prawdopodobnie do 793 okrętów podwodnych. Polscy fachowcy z „Konara” praktycznie od razu zauważyli, że na rysunku technicznym dostarczonym im do wykonania zadania, francuski konstruktor z Societe Alsacienne de Contructions Mecaniques umiejętnie wprowadził błąd wymiarowy, przez co wewnętrzny kształt pierścieni był nieco inny niż na rysunku. A co najważniejsze błąd ten był trudny do wykrycia na gotowych obtoczonych pierścieniach, a powodował ich zupełną nieprzydatność w końcowym montażu.
Polacy oczywiście postanowili nie zgłaszać błędów tylko zaczęli jak najszybszą produkcję wadliwych elementów. Niemcy nawet się cieszyli z niewiarygodnej wręcz wydajności polskich przymusowych robotników. Pracę udało się wykonać w 4 tygodnie, zamiast w 5, a co najważniejsze Niemcy błąd techniczny zauważyli dopiero przy odbiorze technicznym zamówienia.

Inż. Zacharzewski związał się potem z innym zakładem Wavermy, czyli fabryką obrabiarek w Pruszkowie, która działała po wojnie jako Zakłady Przemysłowe „1 Maja” oraz Fabryka Obrabiarek „Mechanicy”. Absolwent „Konara” napisał m. in. książkę pt. „Kronika warszawskiej inżynierii budowy obrabiarek do metali 1875-1996: na czterechsetlecie stołeczności miasta Warszawy”. Niestety zasłużona dla polskiego przemysłu fabryka, tak samo jak Ursus, nie przetrwała czasów współczesnych. Działała do 2001 r., a w tej chwili na jej miejscu jest osiedle oraz centrum handlowe, a o dawnych zakładach przypominają napisy na ścianach, obrabiarka wystawiona w galerii handlowej i pomnik pośrodku osiedla.
Z okupantem walczyli wszyscy pracownicy PZInż.
Warszawscy władcy pierścieni to niejedyna historia walki z okupantem w dawnym ZM Ursus. W Czechowicach także działano na szkodę hitlerowców. Niemcy zatrudniali w Czechowicach około 2,5 tys. pracowników, a do 1944 r. liczba ta uległa podwojeniu. Doskonale wiemy, że taką liczbę naszych rodaków trudno okiełznać, nawet przy pomocy terroru i karabinów, dlatego Niemcy ciągle napotykali na opór – od niestarannej pracy, poprzez działania na rzecz Armii Krajowej, Gwardii Ludowej, Polskiej Armii Ludowej do szpiegostwa na rzecz aliantów.
W Czechowicach także wykonywano sabotaże i pewne prace dla Polskiego Państwa Podziemnego. Inż. Stanisław Kunstetter we wspomnieniach z 1970 r. opisał różne przedsięwzięcia polskiej armii, takie jak np. wykonane w narzędziowni pod kierownictwem inż. Jana Tarczyńskiego urządzenie do produkcji granatów czy opracowanie zapalnika czasowego do wysadzania torów kolejowych. W pracach tych brali także pracownicy fabryki przy ul. Skierniewickiej, m. in. inż. Jan Tittenbrun.

Więcej o akcjach sabotażowych można przeczytać w publikacjach Jerzego Domżalskiego (m. in. we wspomnianej książce „Dzieje Ursusa w zarysie”).
Koniec wojny i pusta fabryka
W lipcu 1944 r. fabryka opustoszała. Niemcy wywieźli z niej nie tylko maszyny, ale również meble z biur. Na Dolny Śląsk ewakuowano także część załogi.
Jeszcze w październiku puste hale ożyły na kilkanaście dni. Niestety nie z powodu produkcji. Hitlerowcy ulokowali w fabryce, po upadku powstania, filię obozu przejściowego z Pruszkowa.

Późną jesienią 1944 r. na terenie fabryki pozostał tylko oddział niemieckich saperów przygotowujący puste hale do wysadzenia w powietrze, co na szczęście nie udało się skutecznie dokończyć. Rozminowaniem Ursusa na początku styczna (lub pod koniec 1944 r. - zależy od źródła) zajął się pluton Kazimierza Jackowskiego „Torpedy”.
ZM Ursus świadkiem okropnej zbrodni
Historyczne z punktu widzenia dziejów ZM Ursus zakłady na Woli przy ulicy Skierniewickiej były świadkami naprawdę tragicznych historii i były świadkiem kaźni Warszawiaków podczas tzw. rzezi Woli, którą rozpoczęto od 8 sierpnia 1944 r.

- Ogółem było nas pod fabryką ponad 500 osób. Z rozmów współtowarzyszy zorientowałam się, że w fabryce zgromadzono mieszkańców domów z ulic Działdowskiej, Płockiej, Sokołowskiej, Staszica, Wolskiej i z ul. Wawelberga. Staliśmy przed bramą fabryki „Ursus” położonej przy ul. Wolskiej 55. Fabryka ta stanowi warszawski oddział państwowej fabryki położonej w miejscowości Ursus pod Warszawą. Przed bramą czekaliśmy około godziny. Z podwórza słychać było strzały, błagania i jęki. Do wnętrza fabryki Niemcy wpuszczali, a raczej wpychali przez bramę od ul. Wolskiej, po sto osób. Chłopiec około lat 12, ujrzawszy przez uchyloną bramę zabitych swoich rodziców i brata, dostał wprost szału, zaczął krzyczeć, wzywając matkę i ojca. Niemcy i Ukraińcy bili go i odpychali, gdy usiłował wedrzeć się do środka. Nie mieliśmy wątpliwości, że na terenie fabryki zabijają. Nie wiedzieliśmy, czy wszystkich. Ja trzymałam się z tyłu, stale się wycofując, w nadziei, że kobiety w ciąży przecież nie zabiją – mówiła podczas składania zeznań Wanda Lurie.
Zeznania ocalałej Polski znajdują się w aktach OKZBN w Warszawie (obecnie zasoby IPN) oraz aktach procesu norymberskiego i w aktach niemieckich procesów Heinza Reinefartha. Można je także znaleźć na stronie zapisyterroru.pl. Ze względu na nieludzką brutalność i ludobójstwo na skalę masową niegodne człowieka (w tym mordowanie całych rodzin razem z dziećmi i seniorami) nie będziemy w tym miejscu cytować całości, a tych, którzy chcieliby jednak poznać historię Wandy Lurie odsyłamy na podane wyżej źródła.
W dawnym Ursusie śmierć poniosło wówczas ok. 7 tys. osób, które przywożono do fabryki z okolicznych kamienic i domów. Podczas całej operacji hitlerowcy zamordowali ok. 50 tys. mieszkańców Woli.
Od początku września do 7 października na terenie Warszawy trwały wyburzenia i detonacje materiałów wybuchowych ważnych budynków w mieście. Procederem zajmowała się podlegająca Heinrichowi Himmlerowi formacja Technische Nothilfe, która specjalizowała się w działaniach saperskich. W tym czasie podłożyli ładunki i je zdetonowali m. in. na Zamku Królewskim, w Halach Mirowskich i także w fabryce PZinż. (dawnych ZM Ursus) przy ul. Skierniewickiej 27/29. W internecie są dostępne zdjęcia płonących hal i zadowolonych Niemców patrzących na niszczejące zabudowania.
W efekcie z fabryki nic nie zostało i po wojnie właściwie nie było czego odbudowywać. Poza tym wielu mieszkańców stolicy wiedziało co działo się w tych zabudowaniach i raczej niewiele osób chciałoby powrócić w tym miejscu do pracy. Po wojnie teren ten był przez wiele lat niezabudowany. W tej chwili na skrzyżowaniu Wolskiej i Skierniewickiej stoją bloki z lat 80. lub 90. Jest też przystanek drugiej linii metra pod nazwą „Płocka”. O ofiarach rzezi przypominają tablice i pomnik projektu Karola Tchorka.


Czytaj więcej
100 lat polskich ciągników - odc.1 - Posag 7 panien
Komentarze