Temat paliwa w związku z wojną na Ukrainie odmieniany jest przez wszystkie przypadki, a na stacjach w wielu regionach kraju obserwujemy spanikowanych klientów stojących w długich kolejkach i zdesperowanych do zakupu paliwa. Czy takie działanie jest uzasadnione?

Szturm na stacje

Obecnie trwająca panika, którą obserwujemy na stacjach paliw to tzw. efekt owczego pędu, gdzie kupujemy to co inni, niezależnie, czy na daną chwilę jest nam to potrzebne. Pamiętajmy, że niemal identyczna sytuacja miała miejsce na początku pandemii koronawirusa chociażby w kontekście papieru toaletowego.

Zdesperowani kierowcy twierdzą, że po pierwsze obawiają się problemów z dostępnością paliwa, a po drugie spodziewają się znaczących wzrostów jego cen. Co na to branżowi eksperci?

W wielu regionach kraju obserwujemy panikę na stacjach paliw fot. Czytelnik
W wielu regionach kraju obserwujemy panikę na stacjach paliw fot. Czytelnik

Historia pokazuje, że każdy wybuch wojny, czy jakakolwiek eskalacja konfliktu w regionie powoduje, że ceny ropy rosną. Nie inaczej jest w tym wypadku.

- Obecna sytuacja na Ukrainie i możliwe sankcje nakładane przez Europę na Rosję mogą skutkować ograniczeniami w dostawach ropy ze Wschodu na Zachód, jednak należy pamiętać że są także inne kierunki, z których tę ropę pozyskujemy. Długofalowo zatem konflikt na Ukrainie nie powinien mieć aż takiego wpływu na ceny i dostępność ropy i po okresie chwilowej paniki wszystko powinno wrócić do normy – wyjaśnia Urszula Cieślak, analityk rynku paliw BM Reflex.

Co zatem może się dziać z cenami paliw w najbliższym czasie?

- Osłabienie złotówki i dalsze wzrosty cen ropy naftowej na światowych rynkach muszą skutkować podwyżkami na stacjach paliw. Niewykluczone, że od tych cen które dzisiaj widzimy na stacjach, w ciągu tygodnia-półtorej pojawią się wzrosty o 20-30, a może nawet 40 gr/l. Wówczas za najpopularniejsze paliwa możemy płacić średnio 5,80 zł/l. To wszystko przy założeniu, że aktualna sytuacja się nie uspokoi – dodaje analityk.

Kiedy planować hurtowy zakup paliwa?

Jeśli chodzi o rolników, którzy na ten moment nie posiadają żadnych zapasów oleju napędowego, a wiosenne prace polowe ruszą lada moment, to dobrym rozwiązaniem wydaje się być nabycie pewnego wolumenu paliwa, który pozwoli wykonać najbliższe prace.

- W kwestii zabezpieczania się w paliwo potrzebne na pół roku, czy rok, nie uważam tego za rozsądne, gdyż sytuacja może być zmienna. Na ten moment ciężko przewidzieć, czy do jesieni czeka nas sukcesywny wzrost cen ropy naftowej, czy też po 2-3 tygodniach sytuacja wróci do normy i ceny spadną – twierdzi Urszula Cieślak, analityk rynku paliw BM Reflex.

Zdaniem eksperta, w obecnej sytuacji istnieje realne zagrożenie ciągłości dostaw ropy ze wschodu. A pomimo dywersyfikacji źródeł, Polska w dalszym ciągu w dużym stopniu bazuje na ropie importowanej z Rosji.

- Zauważmy również, że pandemia koronawirusa powoli przemija, a zbliża się sezon wiosenno-letni, który przy braku restrykcji związanych z pandemią zwyczajowo oznacza wzmożony ruch turystyczny, a tym samym zwiększenie popytu na paliwa. Prawdopodobieństwo tego, że będzie drożej jest więc wyższe niż to, że będzie taniej – dodaje Cieślak.

Czy grożą nam braki w dostępie do paliwa?

Z punktu widzenia obywatela powinniśmy powściągnąć emocje i nie napędzać chwilowej paniki. W tej kwestii eksperci zdecydowanie uspokajają i twierdzą, że paliwa nam nie zabraknie, gdyż po to są rezerwy strategiczne, aby do takiej sytuacji nie dopuścić.

- Dopóki cała infrastruktura naftowa w kraju pracuje normalnie i dopóki bezpośrednio u nas nic więcej się nie wydarzy, to nie ma powodów, żeby zatrzymała się produkcja paliw. Do tego mamy zapasy ropy naftowej, z której możemy produkować paliwo, jak również dysponujemy także zapasami gotowych paliw – wyjaśnia ekspert BM Reflex.

- Sygnały z kraju mówiące o limitowanych odbiorach paliwa, czy też anulowanych odbiorach należy wiązać z zabezpieczeniem paliwa na potrzeby wojska i innych służb, co jest całkowicie naturalne w obecnej sytuacji – podsumowuje Urszula Cieślak, analityk rynku paliw BM Reflex.