Do testu otrzymaliśmy Isuzu D-Max z podwójną kabiną (5-osobową) w wersji LSE, czyli z najbogatszym wyposażeniem. Już na pierwszy rzut oka auto sprawia wrażenie zdecydowanie wyróżniającego się z tłumu. Na pewno będą też zaskoczeni ci, którzy znają poprzednią wersję tego pikapa (sprzed 2020 r.), bo zmian jest bardzo dużo.
Bezpiecznie i komfortowo
Potężne, o niepowtarzalnej linii nadwozia pokrytej perłowym lakierem połączonym z czarnymi tworzywami i grafitowymi, 18-calowymi kołami, przyciemnianymi szybami, a w środku… jest jeszcze lepiej! Skórzana tapicerka, 9-calowy monitor na środku kokpitu, automatyczna przekładnia, wielofunkcyjna, obszyta skórą kierownica.
A im dalej w las, tym więcej drzew. Producent nie pożałował tutaj przede wszystkim elementów poprawiających bezpieczeństwo jazdy. Trzeba wspomnieć choćby o takich systemach, jak aktywny tempomat, kamera rozpoznająca znaki z ograniczeniami prędkości, autonomiczny hamulec awaryjny, asystent pasa ruchu, duże lusterka boczne z kontrolką martwego punku czy cała bateria poduszek powietrznych, łącznie z tymi oddzielającymi pasażerów podróżujących z przodu.
Potężne, o niepowtarzalnej linii nadwozia pokrytej perłowym lakierem połączonym z czarnymi tworzywami i grafitowymi, 18-calowymi kołami, przyciemnianymi szybami, a w środku… jest jeszcze lepiej!
Pozycja kierowcy jest bardzo wygodna. Kolumnę kierownicy można regulować w dwóch płaszczyznach, a nastawy fotela są sterowane elektrycznie. Z tyłu też jest co najmniej dobrze. Nie brakuje miejsca na nogi, a siedziska i oparcia foteli są ustawione pod optymalnym kątem. Ogólne wykończenie wnętrza auta jest na bardzo dobrym poziomie. Podczas jazdy nie słyszeliśmy żadnych zbędnych odgłosów: trzasków, skrzypienia itp. To zdecydowanie dobrze świadczy o zastosowanych materiałach i ich spasowaniu.
Niewątpliwie na komfort i bezpieczeństwo jazdy wpływa również dobre oświetlenie – z przodu są reflektory typu bi-led. A propos wspomnianych dużych lusterek bocznych: dobrze, że są znaczących gabarytów, ponieważ w środkowym – przynajmniej w przypadku auta z zabudową – widoczność jest mocno ograniczona. Do pełni szczęścia przy tak dużym aucie przydatna byłaby jeszcze kamera „360 stopni” (zwłaszcza do parkowania w mieście), choć trzeba przyznać, że tylna kamera bardzo dobrze spełnia swoje zadanie, przednie czujniki parkowania – również.
Silnik i skrzynia… dają radę
Silnik Isuzu to turbodoładowany diesel o pojemności… 1,9 l (produkt własny Isuzu) – jedyny motor dostępny w D-Maxie. Wydaje się że niewielki, ale nie jest źle, a nawet dobrze. Powiedziałbym nawet, że 163 KM i 360 Nm momentu obrotowego na jazdy z założenia typowe dla pikapa, a więc auta użytkowego w zupełności wystarczą. Nie ma problemu z poruszaniem się w trudnym terenie – również z ładunkiem.
Auto nieźle przyspiesza i nawet przy prędkości 130 km/h jest naprawdę cicho. Gdy silnik jest nierozgrzany, nieco hałasuje – charakterystycznie klekocze. W niczym to nie przeszkadza, a nawet można to polubić.
Jeśli ktoś oczekuje dużej dynamiki przy szybkich jazdach, będzie rozczarowany. To jednak tylko 1.9 diesel, a w dodatku przekładnia automatyczna nie jest demonem szybkości, jeśli chodzi o zmianę przełożeń, ale działa płynnie i przyjemnie.
Po przejechaniu niemal 800 km w trakcie testu w bardzo zróżnicowanych warunkach (od autostrady po off-road) średnie zużycie paliwa wyniosło 8,4 l/100 km. To mniej, niż deklaruje producent.
Za to niewielki silnik i dobrze zestopniowana skrzynia odwdzięczają się całkiem niskim zużyciem paliwa. Po przejechaniu niemal 800 km w trakcie testu w bardzo zróżnicowanych warunkach (od autostrady po off-road) średnie zużycie paliwa wyniosło 8,4 l/100 km. Jeśli wziąć pod uwagę gabaryty pojazdu i jego 2-tonową masę własną – to bardzo dobry wynik.
Poza szosą - jak ryba w wodzie
Mimo szyku i elegancji, nie da się ukryć prawdziwego rodowodu D-Maxa. Wystarczy wjechać na polną drogę i wcisnąć pedał gazu – tu dopiero zaczyna się jazda! Auto trzyma się szutrowych, nierównych nawierzchni dosłownie jak przyklejone. Niestraszne mu są zakręty z wybojami ani głębsze wertepy, gdzie podczas jazdy zwykłą osobówką już dawno wszelkie spodnie osłony, a nawet zderzak czy misa olejowa byłyby roztrzaskane.
Mimo szyku i elegancji, nie da się ukryć prawdziwego rodowodu D-Maxa. Wystarczy wjechać na polną drogę i wcisnąć pedał gazu – tu dopiero zaczyna się jazda!
Zawieszenie Isuzu (przednie, niezależne, z podwójnym wahaczem, tylne na sztywnym moście i resorach piórowych) w połączeniu z 24-centymetrowym prześwitem sprawdza się po prostu znakomicie. A wszystko to jest oparte na solidnej ramie. Również i na utwardzonych drogach sztywne zawieszenie pozwala prowadzić auto na zakrętach bardzo pewnie. Pewną wadą sztywnego, tylnego zawieszenia przy jeździe po nierównych nawierzchniach jest to, że trochę trzęsie – odczują to szczególnie osoby siedzące na tylnej kanapie.
Niczym rasowa terenówka
Przy zwykłej jeździe napędzane są koła tylnej osi. I nie ma co się czarować – przy pustej skrzyni ładunkowej lekki tył sprawia, że auto nie wykazuje o wiele lepszych właściwości trakcyjnych w porównaniu ze zwykłymi autami. Trochę większy piach czy dodatkowo przy tym lekkie wzniesienie i koła szybko zaczynają buksować. Wystarczy jednak przełączyć pokrętło w środkowym panelu sterownia na tryb „4x4” i problem trakcji zostaje rozwiązany.
To rozwiązanie przyda się zarówno w trudnym terenie, ale też i podczas jazdy po drogach utwardzonych, kiedy np. spadnie śnieg albo droga będzie oblodzona. Plusem elektrycznego włącznika napędu na cztery koła jest to, że można go używać w trakcie jazdy – również przy dużych prędkościach.
Załączenie napędu 4x4 wystarczyło, aby pokonać wszelkie przeszkody, jakie napotkamy w codziennej, rolniczej pracy. Jeśli jednak zdarzy się sytuacja naprawdę trudna, pomoże dalsza pozycja pokrętła, czyli reduktor. Podczas naszego krótkiego testu polowego nie było potrzeby używania tego rozwiązania, ale aby je wypróbować, pojechaliśmy na piaszczyste podjazdy w żwirowni. Tutaj to rozwiązanie bardzo się przydało, bo w pewnych momentach przy "kopiącym się" w głębokim piachu samochodzie trochę zaczynało „brakować pod pedałem gazu”.
Załączenie reduktora wymaga zatrzymania auta. Po uruchomieniu układu pojazd porusza się znacznie wolniej, ale wstępują w niego nowe siły i mówiąc potocznie: idzie jak czołg! Jakby tego było mało, można jeszcze włączyć blokadę tylnego mostu (przyciskiem), a do bezpiecznych (również dla silnika i przekładni) zjazdów - załączyć hamulec skrzyni biegów.
Załączenie reduktora wymaga zatrzymania auta. Po uruchomieniu układu pojazd porusza się znacznie wolniej, ale wstępują w niego nowe siły i mówiąc potocznie: idzie jak czołg!
Auto nie boi się także przepraw przez zastoiska wodne. Producent podaje, że można nim brodzić w wodzie o głębokości do 80 cm! Tego nie próbowaliśmy podczas naszego testu.
Żeby nie było jednak tak słodko, wspomnijmy o jednym szczególe. Wraz z Isuzu testowaliśmy 2 inne auta ("nieuterenowione") i przezornie na pakę pikapa wrzuciliśmy linę, żeby w razie jakiejś "wpadki" na piaszczystych drogach można było je wyciągnąć D-Maxem. Przy okazji zerknęliśmy, gdzie ewentualnie linę można z tyłu zaczepić. Niestety, nie znaleźliśmy tu żadnego uchwytu. Na szczęście, nie było potrzeby użycia liny.
Duża ładowność, niewielka skrzynia
Jedną z najważniejszych cech rzutujących na użyteczność pikapa jest jego skrzynia ładunkowa. Jeśli chodzi o jej ładowność, to jest ona naprawdę spora – 1088 kg. Teoretycznie można więc transportować niemałe ładunki… niestety, pod warunkiem, że nie będą one miały dużych gabarytów.
W testowanym aucie skrzynia jest długa na 1,57 m i ma podobną szerokość – 1,53 m. Po bokach są jeszcze wypukłości nadkoli, co ogranicza powierzchnię płaskiej podłogi. Niemniej jednak spokojnie można tutaj wstawić europaletę, wsuwając ją wzdłużnie. Jeśli komuś wystarczyłby samochód z kabiną 2-osobową, będzie miał do dyspozycji „pakę” o znacznie większej długości, bo aż 2,33 m.
Warto nadmienić, że otwarta klapa skrzyni stanowi przedłużenie podłogi i może być obciążona znaczną masą. Tylna klapa opuszcza się łagodnie i lekko podnosi za sprawą siłowników gazowych. W przerwie można na niej swobodnie usiąść i postawić butelki czy kubki – są na to specjalne zagłębienia. Wnętrze skrzyni jest obudowane solidnym, ryflowanym tworzywem sztuczny, a z boku jest kilka uchwytów, żeby można było przypiąć przewożony ładunek pasami.
Zabudowa skrzyni, w którą było wyposażone auto marki Road Ranger (de facto bardzo elegancka), z jednej strony może być użytecznym dodatkiem pozwalającym na zabezpieczenie przewożonego ładunku (zamykana z centralnego zamka, tylna szyba z podgrzewaniem), z drugiej strony ogranicza załadunek na wysokość i nie pozwala na wstawienie towaru od góry, np. big baga, czy wsunięcie skrzynio-palety.
Naszym zdaniem,do typowego użytku farmerskiego zabudowa jest zbędna.
Naszym zdaniem do typowego użytku farmerskiego zabudowa jest zbędna. Bez niej można spokojnie załadować np. 1000-litrowy zbiornik typu mauzer czy big bag z nasionami lub nawozem. Co prawda zabudowę można zdjąć, ale jak poinformował nas przedstawiciel Isuzu, szczególnie do jej ponownego montażu trzeba trochę wiedzy i wprawy.
I jeszcze jeden minus zabudowy – po jeździe polnymi drogami do środka skrzyni dostało się sporo kurzu. Jednak połączenie z akcesoryjną zabudową nie jest zbyt szczelne przede wszystkim w tylnej części, gdzie klapa łączy się z otwieraną szybą. Nie mniej jednak nawet z cięższym ładunkiem auto czuje się jak ryba w wodzie – zarówno na równej drodze, jak i przejeżdżając miedze czy bruzdy na polach.
Na pewno wielu potencjalnym użytkownikom D-Maxa spodoba się to, że jest on przystosowany do ciągnięcia przyczepy o masie do 3,5 t.
Podsumowując…
Z każdym przejechanym kilometrem auto coraz bardziej przekonywało do siebie. Eleganckie z wyglądu i świetnie wyposażone w nowoczesne dodatki podnoszące bezpieczeństwo i komfort jazdy okazało się też świetnym pomocnikiem i offroadowcem. Na uwagę zasługują w nim przede wszystkim: wysoka jakość użytych materiałów, mocna konstrukcja ramowa i zawieszenie, a także świetne właściwości jezdne. Niestraszne mu polne, wyboiste drogi, tona ładunku na skrzyni, ale i szybkie przejazdy ekspresówką.
Isuzu D-Max LSE, które testowaliśmy, można polecić osobom szukającym auta uniwersalnego, którym zawieziemy coś na pole, pojedziemy do miasta po części czy zakupy, wyruszymy na rodzinne wakacje albo z kumplami na ryby lub na off-road. Żadna droga nie będzie wtedy stanowić problemu, a będzie też komfortowo.
Do użytku typowo farmerskiego, gdzie auto ma się poruszać głównie w obrębie: gospodarstwo-pole-warsztat-sklep rolniczy itp. polecilibyśmy wersję z mniejszą kabiną (pojedynczą L lub wydłużoną LS), a tym samym większą skrzynią, z mniejszą ilością „bajerów” i mniej dystyngowanym wnętrzem, bo tak eleganckiego, jak w LSE po prostu szkoda brudzić i niszczyć.
Cena testowanej wersji wypada na tle konkurencji co najmniej dobrze. Auto kosztuje 149 950 zł netto (184 438 zł brutto). Najtańsza wersja L kosztuje katalogowo 116 950 zł netto (143 848 zł brutto).
Komentarze