W ofercie firmy Ursus przyczepy rolnicze znajdują się już od kilku lat. Zakład z Dobrego Miasta, w którym prowadzona jest ich produkcja, miał też wcześniej doświadczenie z rozrzutnikami do obornika. Można by więc sądzić, że przyczepy przynajmniej pod względem funkcjonalności będą dopracowane w każdym calu. Niestety, po kilku miesiącach testu modelu T-610 o ładowności 6 ton odnieśliśmy wrażenie, że właśnie zabrakło doświadczenia, które pozwoliłoby przewidzieć drobne, ale bardzo denerwujące błędy konstrukcyjne. Szkoda, bo przyczepa ma przystępną cenę i wykonana jest z dobrej jakości podzespołów.
Pechowy początek
Testowany przez nas egzemplarz przyczepy Ursus T-610 został dodatkowo wyposażony w szersze opony (400/60 R15) oraz plandekę ze stelażem. Z takim wyposażeniem cena wzrasta do 45 tys. zł. Za wersję podstawową trzeba zapłacić 40467 zł (do negocjacji ze sprzedawcą).
To porównywalny koszt na przykład z przyczepą firmy Metal Fach.
Nieco więcej trzeba zapłacić za 6-tonowy model z Pronaru, a podobne przyczepy z oferty firmy Wielton czy Zasław będą droższe nawet o 10 tys. zł. Przystępna cena jest więc dużym atutem przyczepy Ursus T-610. Ma ona również zachęcające parametry techniczne.
Przy ładowności 6-ton nie jest zbyt ciężka. Masa własna wynosi tylko 2350 kg, dzięki czemu pustą można z łatwością ciągać nawet popularną "trzydziestką" (oczywiście ze sprawnym układem pneumatycznym). Jednak do współpracy z przyczepą załadowaną potrzebny jest ciągnik przynajmniej dwukrotnie większej mocy i to o odpowiedniej masie. W praktyce ciągnik o mocy 61 KM i masie około 3,5 tony bez problemu radził sobie z ciągnięciem po polu pełnej przyczepy, której masa całkowita sięgała 9 ton - maksymalnie na platformie zmieściło się 6400 kg pszenżyta.
Na pewno wskazaną inwestycją jest dopłata 1900 zł za koła z szerszymi oponami, które pod ciężarem nie będą grzęzły w ziemi tak jak robiłyby to standardowe opony. Niestety, koła były powodem wpadki producenta. Test zaczęliśmy od przetransportowania 5,6 tony nawozów na paletach. Zadanie niezbyt wymagające, a jednak po kilkuset metrach jazdy drogą asfaltową z ładunkiem przyczepa zaczęła dziwnie się kołysać.
Ku naszemu przerażeniu okazało się, że poluzowały się śruby mocujące koła i jeszcze chwila, a z pewnością doszłoby do katastrofy. Prawdopodobnie w fabryce nie dokręcono właściwie tych śrub, co świadczy o źle funkcjonującym procesie kontroli jakości. Niestety, potwierdziły to kolejne wpadki. O ile koła po dokręceniu już nie sprawiały problemów, to cały czas powodem irytacji, ale też podrażnionych palców był na przykład sposób mocowania plandeki. Haczyki do mocowania linek umieszczono pod podłogą przyczepy w tak nieprzemyślany sposób, że założenie na nie linek okazuje się dość trudne - jeszcze więcej problemów jest przy ich zdejmowaniu. Co ciekawe, na przedniej ścianie haczyki mają inne położenie i wspomniany problem tam nie występuje.
Testowana na klientach?
Najwyraźniej nikt z fabryki nie pofatygował się sprawdzić, jak to działa w praktyce. To jednak tylko plandeka, która jest wyposażeniem dodatkowym.
Co jednak można powiedzieć o tym, że zamki zaczepiają o sworznie burt przy próbie ich otworzenia? Taki problem wystąpił w dwóch z 12 zamków i był na tyle uciążliwy, że chcąc sprawnie otwierać i zamykać burty, trzeba było użyć szlifierki i nieco oszlifować części zamków.
W praktyce nie przetestowano też działania zasuwy w tylnej burcie, być może zakładając, że w tak prostym mechanizmie nie można niczego zepsuć.
A jednak po wysypaniu zboża w bocznych prowadnicach zasuwy zostają nasiona, które przeszkadzają w jej całkowitym zamknięciu. Co prawda, można ją zamknąć używając dużej siły, ale po kilku takich próbach można zdeformować delikatny mechanizm zamykający.
Wystarczyłoby, aby prowadnice nie dochodziły do końca, a problem by nie zaistniał.
Po kilku tygodniach eksploatacji pojawił się też problem w układzie hamulcowym, polegający na tym, że po dłuższej jeździe zaczynał przegrzewać się i piszczeć jeden z przednich hamulców.
Niestety, nie udało się nam ustalić, czy była to wina przyczepy, czy może współpracującego z nią ciągnika. Listę krytycznych uwag kończą zastrzeżenia co do powłoki lakierniczej. Pierwsza rdza dość szybko pojawiła się na resorach i platformie ładunkowej. Na razie są to jedynie niewinne kilkumilimetrowe ogniska korozji, ale nie jest to dobry prognostyk na przyszłość.
Gdyby nie powyższe uwagi, przyczepa Ursus T-610 zostałaby przez nas oceniona wysoko. Wygląda estetycznie i jest funkcjonalna. Skrzynia ładunkowa ma pojemność 8,5 m3 i można na niej zmieścić nawet pięć palet lub zabrać 6 ton pszenicy. W zależności od potrzeb boczne i tylną burtę można otwierać na dwa sposoby. Albo uchyla się burtę dołem - sposób stosowany przy wyładunku zboża, albo wraz z nadstawką do dołu. Przy drugim sposobie trzeba uważać, aby opadająca burta nie uszkodziła wystających na bok świateł pozycyjnych. Niby są mocowane na elastycznych wspornikach, ale po kilku uderzeniach można je zniszczyć.
Nie mamy większych zastrzeżeń co do szczelności skrzyni ładunkowej.
Podczas transportu zboża oceniliśmy ją wzorowo, jednak znacznie drobniejsze proso (jego ziarno wielkością można porównać z rzepakiem) ujawniła drobne nieszczelności w okolicy przednich słupków. Były to co prawda małe ilości, ale mimo wszystko warto by popracować nad bardziej skutecznym systemem uszczelnienia.
Poprawnie działa mechanizm ryglowania burt - jego obsługa nie wymaga dużej siły, a zamknięcie wydaje się wystarczająco pewne. Sprawnie przygotowuje się też przyczepę do wysypu w każdym z trzech możliwych kierunków.
Wystarczy wyjąć odpowiednie sworznie zabezpieczające i włączyć sekcję hydrauliczną odpowiedzialną za podnoszenie. W razie potrzeby wykonania prac naprawczych lub konserwatorskich uniesioną skrzynię można zabezpieczyć za pomocą specjalnej podpory (wyposażenie standardowe).
Przyczepa Ursus T-610 standardowo wyposażona jest w tylny, zwykły zaczep - co u innych producentów jest raczej rzadkością - a także tylne wyjścia układów hydraulicznego i pneumatycznego.
Testowana przyczepa przystosowana jest do jazdy z prędkością 40 km/h.
Zawieszono ją na resorach parabolicznych, a dostawcą osi jest firma ADR. Za bezpieczeństwo odpowiedzialne są sterowane pneumatyką dwuobwodową hamulce bębnowe. W praktyce okazują się one bardzo skuteczne. Nawet podczas hamowania obciążonej przyczepy z maksymalnej prędkości nie występowało niebezpieczne zjawisko najeżdżania na ciągnik. Podczas szybkiej jazdy nawet obciążona przyczepa prowadzi się stabilnie, ale wymaga to precyzyjnego ustawienia wysokości zaczepu (zalecana wysokość zaczepu to 810-820 mm od podłoża).
Plandeka mimo mało funkcjonalnego systemu zabezpieczania dobrze spełniała swoje zadanie. Jest bardzo obszerna i okrywa boki w większym zakresie niż w przyczepach konkurencji. Dzięki temu skrzynia jest bardzo szczelnie okryta i nawet podczas ulewy nie ma ryzyka, że jej ładunek może zmoknąć. Jednak do sprawnego zwinięcia plandeki przydałby się podest - to wydatek około 500 zł, ale dzięki niemu obsługa plandeki jest znacznie bardziej komfortowa.
Gdyby nie drobiazgi
Chociaż producent nie popisał się w dopracowaniu szczegółów, to po usunięciu nieprawidłowości przyczepa Ursus T-610 okazała się całkiem użyteczną maszyną. Nasza frustracja byłaby z pewnością większa, gdyby nie przystępna cena, która mimo wszystko pozwala przymknąć oczy na pewne niedociągnięcia.
Na pewno jeśli producent liczy na rynkowy sukces, musi zwrócić większą uwagę na szczegóły, które często potrafią przyćmić całkiem przyzwoitą całość.
Komentarze