Ładowarki teleskopowe to coraz częstszy widok w polskich gospodarstwach, ale nie tak częsty jak być powinien biorąc pod uwagę zalety tego typu maszyn. Niestety, dla większości rolników zaporowa okazuje się cena, za którą równie dobrze można kupić nowy ciągnik z ładowaczem czołowym w komplecie. Takie rozwiązanie jest rzeczywiście bardziej racjonalne w mniejszych gospodarstwach, gdzie przewożenie ładunków, załadunek obornika czy zwózka bel ma charakter sezonowy. Jednak są gospodarstwa, gdzie niemal codziennie trzeba usuwać obornik, wycinać kiszonkę czy przewozić słomę, a w dodatku trzeba to robić w niezbyt dużych pomieszczeniach. W tej sytuacji przewaga ładowarki jest bezdyskusyjna, a i bilans ekonomiczny po pewnym czasie zaczyna przemawiać na jej korzyść. Jednak żeby tak było, trzeba odpowiednio dopasować ładowarkę do specyfiki pracy w gospodarstwie.
Przekonaliśmy się o tym, podczas testu dwóch ładowarek z serii Taurulift hiszpańskiej firmy Ausa, które różniły się nie tylko maksymalnym udźwigiem, ale też konstrukcją układu jezdnego. Mniejsza z nich to model T 144H o maksymalnym udźwigu 1350 kg napędzany silnikiem Kuboty o mocy zaledwie 31 KM. Większa T 204H ma maksymalny udźwig 2000 kg, również jest napędzana silnikiem Kuboty, tyle że o mocy 49,6 KM. Ponadto dysponuje ona układem skrętu wszystkich kół. T 144H kosztuje 130 tys. zł (ceny brutto), a do T 204H trzeba dopłacić dodatkowe 30 tys. zł. Na pierwszy rzut oka na potrzeby przeciętnego gospodarstwa powinien wystarczyć tańszy model, bo i tak rzadko konieczne jest przenoszenie cięższych ładunków niż 1200 kg – tyle waży duży bigbag zboża czy paleta nawozu. Niestety, konstrukcja ta ma pewne ograniczenia, które sprawiają, że rolnik nie zawsze będzie z niej zadowolony.
TYLKO UTWARDZONE NAWIERZCHNIE
Zacznijmy jednak od zalet modelu T 144. Do największych należy kompaktowa budowa i duża zwrotność. Mała Ausa waży tylko 2400 kg, ma 1410 mm szerokości i 2705 mm długości. Sposób w jaki się porusza przypomina jazdę wózkiem widłowym, gdyż przednia oś jest nieruchoma, natomiast kierunek jazdy nadają koła tylne. Mają one silniki hydrauliczne dzięki którym można było zrezygnować z półosi napędowych i uzyskać bardzo duży skręt. W efekcie ładowarka obraca się niemal w miejscu – promień skrętu to tylko 2,9 m – i okazuje się bezkonkurencyjna wszędzie tam, gdzie innym maszynom brakuje miejsca do manewrowania.
Ramię wysięgnika wysuwa się do przodu o 2180 mm i pozwala unieść ładunek na prawie 4 m w górę. Niestety, przy maksymalnym wysunięciu ramienia dopuszczalny udźwig wynosi tylko 550 kg, a to już w wielu sytuacjach okazuje się nieco za mało. O tym, że podnoszony ciężar jest zbyt duży informuje operatora sygnał dźwiękowy, a także specjalny diodowy wskaźnik. Brakuje jednak sygnalizatora przechyłu bocznego grożącego przewróceniem ładowarki. Jest to do dość prawdopodobne podczas jazdy z maksymalnie uniesionym ładunkiem po nierównej powierzchni ze względu na bardzo małą szerokość maszyny. Jednak to nie jedyny powód dla którego można ją polecić jedynie do pracy na utwardzonym podłożu. Otóż każdy większy ciężar bardzo obciąża przednie koła, a że są one niewielkich rozmiarów (27x10-12) łatwo tracą przyczepność w miękkim podłożu. Co gorsze, pomoc ze strony tylnych kół nie zawsze jest skuteczna. Po pierwsze nie mają one tak dobrej przyczepności, a po drugie, nie mają stałego napędu. Mimo iż napęd 4x4 jest stale załączony, przyciskiem na joysticku uruchamia się hydrauliczną blokadę przepływu, dzięki której maszyna ma stałą dystrybucję mocy w stosunku 60/40 pomiędzy przodem i tyłem (przepływ oleju). Pełni to podobna rolę jak blokada dyferencjału w napędach mechanicznych. Nie jest to wygodne, gdyż jednocześnie trzeba sterować na przykład wysięgnikiem lub zmieniać kierunek jazdy.
Poza tym obsługa jest bardzo prosta i już po chwili przeszkolenia każdy może być sprawnym operatorem. Zastosowanie hydrostatycznego napędu sprawia, że po uruchomieniu silnika wystarczy wybrać przełącznikiem przy joysticku kierunek jazdy, wcisnąć gaz i maszyna rusza. Jeśli chcemy się zatrzymać, po prostu zwalniamy pedał gazu. O aktualnie ustawionym kierunku jazdy informuje podświetlenie odpowiedniej strzałki na joysticku. Jego głównym zadaniem jest jednak sterowanie wysięgnikiem i zamontowanym na nim osprzętem, który można obracać według osi poziomej o kąt 60 stopni. Dużym plusem ładowarki Ausa T 144H jest przesunięta do przodu kabina ułatwiająca podczepianie narzędzi i samą pracę, zwłaszcza z osprzętem do palet.
WIĘKSZY I BARDZIEJ WSZECHSTRONNY
Można by powiedzieć, że praca modelem opisanym powyżej modelem T 144H jest łatwa i przyjemna, gdyby nie jeden drobiazg – otwarta i nieogrzewana kabina w standardowej wersji. Niestety, opcjonalne drzwi kosztują dodatkowe ponad 4 tys. zł. Pytanie tylko czy warto w nie inwestować? Po przetestowaniu maszyny wiemy, że lepiej dopłacić 30 tys. zł do większej Ausy Taurlift T 204H, która oprócz ogrzewanej kabiny w standardzie ma jeszcze kilka innych istotnych elementów. Przede wszystkim większy udźwig i stabilność pracy. Dwie tony ładunku, które można unieść na wysokość 4,2 mm powinno zaspokoić potrzeby przeciętnego gospodarstwa, zwłaszcza, że nawet na wysuniętym maksymalnie wysięgniku można przewozić tonę ładunku. Oprócz standardowego sygnalizatora przeciążenia, ładowarkę T 204H wyposażono w prosty wskaźnik dopuszczalnego przechyłu bocznego. Sterowanie osprzętem jest równie proste jak w poprzednim modelu – operator wszystko obsługuje joystikiem umieszczonym po swojej prawej stronie. Dużym atutem Ausy T 204H jest dający więcej możliwości układ jezdny. Przede wszystkim zastosowano tu stały napęd wszystkich kół połączony z silnikiem przekładnią hydrostatyczną. Dzięki temu trakcja jest na tyle dobra, że nawet podczas wiosennych roztopów można zaryzykować jazdę po błotnistym placu – duża w tym zasługa większych kół z terenowym bieżnikiem.
Oczywiście gabaryty maszyny są większe niż T 144H, ale i tak dużo mniejsze niż przeciętnego ciągnika. Poręczność w ciasnych pomieszczeniach jest więc nadal dobra, zwłaszcza, że można wybrać jeden z trzech wariantów sterowania kołami: przednie koła skrętne, dwie osie skrętne lub tzw. psi chód umożliwiający jazdę w bok. Ruszanie, zatrzymywanie i zmiana kierunku jazdy jest równie prosta co w poprzednim modelu. Nieco gorsza jest widoczność na osprzęt przy maksymalnie cofniętym i opuszczonym wysięgniku.
Oprócz wcześniej opisanych wskaźników, w kokpicie znalazły się m.in. kontrolery temperatury ciecz chłodzącej i temperatury silnika, oraz wskaźnik poziomu paliwa. Na szczęście nie trzeba było go nerwowo obserwować, gdyż silnik Kuboty okazał się bardzo oszczędny spalając około 4 l oleju napędowego na godzinę pracy.
ŁATWA OBSŁUGA SERWISOWA
Dzięki odchylanej do przodu kabinie w modelu T 204H bardzo łatwo można dostać się do niemal wszystkich elementów układu napędowego. W razie awarii na pewno pozwoli to skrócić czas naprawy, a tym samym zmniejszyć rachunek. Niestety, ładowarki Ausa mają inny standard mocowania osprzętu niż ładowacze ciągnikowe. Nie będzie więc można skorzystać z zapożyczonego osprzętu.
PODSUMOWANIE
Niewątpliwie do zastosowania w rolnictwie bardziej nadaje się model T 204H. Przede wszystkim z powodu lepszych własności trakcyjnych. Ausa T 144H nie poradzi sobie na grząskim podwórku i niekiedy brakuje jej udźwigu. Okazuje się jednak bezkonkurencyjna w ciasnych pomieszczeniach.
Komentarze